Po oceanu kres

W wyniku pewnych wydarzeń Rex związuje się z Pyrą, istotą, która niejako zaklina jego miecz, ale jest jednocześnie żywą osobą. "Xenoblade Chronicles 2" jest zresztą pełne takich przedziwnych
"Xenoblade Chronicles 2" - przeczytaj naszą recenzję
Pod kątem fabularnym seria "Xenoblade Chronicles" przypomina nieco potężny już zbiór gier spod znaku "Final Fantasy". Jeśli ktoś grał w "Xenoblade Chronicles X" czy "Xenoblade Chronicles", pod pewnymi względami odnajdzie się w nowej grze od razu. Warto jednak odnotować, że fabuła w żaden sposób nie jest powiązana z poprzednimi odsłonami serii. Podobnie jak w "Final Fantasy", mamy do czynienia z zupełnie nowymi bohaterami, innym światem przedstawionym i fabułą. Oczywiście znajdziemy pewne estetyczne nawiązania do innych odsłon, ale to raczej kosmetyka.



Historia traktuje o Reksie, młodym chłopcu, który na początku gry żyje sobie spokojnie jako złomiarz na grzbiecie pewnego wyjątkowo zgryźliwego tytana. W wyniku pewnych wydarzeń Rex związuje się z Pyrą, istotą, która niejako zaklina jego miecz, ale jest jednocześnie żywą osobą. "Xenoblade Chronicles 2" jest zresztą pełne takich przedziwnych pomysłów. Otóż na przykład cały świat to rzeczywistość po zagładzie, skąpana w oceanie chmur, po którym pływają wielkie stwory zwane Tytanami. Na ich grzbietach żyją różnorakie społeczności. Niestety, i ten świat ma się powoli ku końcowi, gdyż poszczególne Tytany zaczynają wymierać i tonąć w oceanie chmur. Jedynym ratunkiem jest być może mityczne Elizjum, które znajduje się w koronie drzewa świata. To jednak kraina rodem z legend i bajek, nikt nie wierzy w jej istnienie. Nikt, poza naszym bohaterem, który obiecuje swojej towarzyszce, że doprowadzi ją do Elizjum. I tak zaczyna się nasza wielka, kilkudziesięciogodzinna przygoda w świecie "Xenoblade Chronicles 2"


Zestaw bohaterów jest tu dość barwny. Choć przygodę zaczynamy tylko we dwójkę, szybko dołącza do nas niejaka Nia wraz z jej Blade'em, wielkim kotem Dromarchem, a nieco później przezabawne stworzonko Tora, które samo stworzyło swoją sztuczną pomocniczkę Poppy. Warto o tym wspomnieć choćby dlatego, że specjalnie dla Poppy w grze zaimplementowano całkiem rozbudowaną i skomplikowaną jak na erpegowe standardy minigrę, podczas której zbieramy różne skrzynki, które potem przekładają się na kolejne elementy do ekwipunku Poppy czy rozszerzenia jej możliwości w walce.

Świat gry jest ogromny. I nie mam tu na myśli jedynie rozległych terenów, jakie napotkamy w pierwszej większej prowincji, czyli Gormott. Oczywiście są to wielkie równiny, usiane tu i ówdzie stworami, punktami zbioru różnych surowców czy co mniejszymi aktywnościami pobocznymi. Ale nawet zwykłe miasto to buzujący życiem organizm, gdzie zawsze jest sporo do obejrzenia i zrobienia. W każdej takiej większej placówce znajdziemy bazar z przeróżnymi sklepikami, warsztaty, w których podpakujemy specjalne rdzenie dla naszych pomagierów czy klasyczną karczmę, służącą nam za miejsce do odpoczynku. Ta ostatnia jest zresztą o tyle ważna, że po pierwsze w trakcie spania możemy podpakować postacie o kolejne poziomy doświadczenia, po drugie zaś – każdy dłuższy odpoczynek na większym tytanie sprawi, że zmieni się poziom chmur, analogiczny do poziomu wody. W zależności od tego, czy jest pora odpływu czy przypływu, możemy zwiedzić nieco inne zakątki świata. Tereny, które wcześniej były niedostępne, teraz staną przed nami otworem. Przy okazji odwiedzenia nowych miejscówek zawsze warto zajrzeć do tamtejszych sklepów. Może się okazać, że mają one nowe przedmioty albo dodatki, które znacząco podniosą naszą efektywność w walce.



System walki w grze jest interesujący o tyle, że z pozoru wiele rzeczy odbywa się automatycznie. Gdy nasza postać bądź postacie zobaczą jakiegoś wroga, od razu zaczynają go atakować. Do nas należy wyłącznie mikrozarządzanie odpalaniem poszczególnych zdolności. Z początku taki system walki wydaje się dość nudny, ale wbrew pozorom nie jest ani prosty, ani gra nie przechodzi się sama. Walki bywają bardzo trudne i musimy cały czas kontrolować po pierwsze poziom załadowania naszych zdolności, po drugie – punktów życia. Te bowiem stracić bardzo łatwo, a odzyskać już nieco trudniej. Oczywiście przydaje się mieć w drużynie kogoś, kto leczy, a także zdolności generujące np. buteleczki z uzdrawiającym płynem, które podnosimy z pola walki. Ale ten opis to dopiero początek. Dochodzą do tego bowiem różnorakie żywioły, z którymi skojarzone są nasze ataki, kolejne poziomy superataków, które możemy co jakiś czas wykonywać na danym wrogu, oraz odpowiednie połączenia kolejnych superataków. W świetle tego wszystkiego to, że postać automatycznie uderza jakimiś tam zwykłymi ciosami, przestaje mieć znaczenie. Nie ma szans, byśmy odłożyli kontrolery czy konsolę (w trybie podręcznym), ponieważ gra przejdzie się sama. Co więcej, wymagające i trudne są nawet najzwyklejsze walki z takimi klasycznymi przeciwnikami, którzy snują się gdzieś po mapie. Warto sprawdzać, jaki poziom ma dany wróg, ponieważ po grzbietach Tytanów poruszają się naprawdę różne stwory i nierzadko będziecie przeklinać pod nosem, gdy przypadkiem wpakujecie się na stwora, który położy Was jednym ciosem. Takich sytuacji w grze zdarza się kilka, zwłaszcza gdy w poszukiwaniu kolejnego etapu danej misji zawędrujemy nie do tej okolicy, co trzeba. 



W grze poza głównym wątkiem, który obfituje w różnorakie filmiki oraz sporą liczbę przerywników "gadanych", znajdziemy także masę misji pobocznych. Warto je wykonywać, bo choć nie dają ogromnych nagród, to są całkiem ciekawą odskocznią od wielkich spraw głównego wątku fabularnego. Wiele z nich wygląda zresztą niepozornie, a może się przeciągnąć na całe godziny. Przez cały czas grania w "Xenoblade Chronicles 2" nie opuszcza nas zresztą wrażenie, jakoby oto właśnie ktoś odnalazł nieznaną nikomu część "Final Fantasy", tę ze złotej ery, czyli pomiędzy częścią siódmą a dziesiątą. Jako żywo przygody Rexa oraz jego wesołej kompanii przypominają właśnie peregrynacje drużyn z "Final Fantasy VII" czy "Final Fantasy X". To chyba największe wyróżnienie dla tego typu gry.



Od strony technicznej gra prezentuje się naprawdę dobrze. Mimo nieco ograniczonej specyfikacją rozdzielczości w trybie handheld, to w nim właśnie spędziłem najwięcej czasu z "Xenoblade Chronicles 2". W trybie stacjonarnym gra wygląda oczywiście znacznie lepiej, ale rozdzielczość handheldowa, choć nie powala, jest całkiem niezła. Na pewno nie jest to casus "RiME", którego port na Nintendo Switch jest kuriozum.

"Xenoblade Chronicles 2" to pierwsza duża gra jRPG, która trafia na Nintendo Switch. Jest to nie tylko pozycja obowiązkowa dla fanów serii, lecz także rzecz istotna dla każdego, kto interesuje się grami fabularnymi, zwłaszcza tymi pochodzącymi z Japonii. To wielka, imponująca i epicka przygoda na wiele godzin, pełna zwrotów akcji, fascynujących postaci oraz rozbudowanego systemu rozwoju bohaterów i walki. Mocna dziewiątka.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?